Pielęgnacja
ust ogranicza się u mnie do częstego stosowania pomadek oraz (niestety już
mniej regularnego) peelingu. Próbowałam różnych pomadek, aż pewnego dnia zdecydowałam
się wypróbować znane Carmexy. Na pierwszy ogień poszła wersja z limonką, a
później truskawką. Dziś chciałabym Wam trochę o nich opowiedzieć.
Unikalna receptura balsamu Carmex
zawiera specjalne składniki, które powodują klasyczne uczucie mrowienia dające
znać, że Carmex działa skutecznie, kojąc, nawilżając i chroniąc spierzchnięte
usta.
Wskazania: ochrona i nawilżanie spierzchniętych
ust.
Sposób użycia: kilka razy dziennie
lub w zależności od potrzeb nanieść cienką warstwę balsamu na usta i pozostawić
do wchłonięcia.
Cena ok. 8 – 11 zł / 4,25gr
Petrolatum, Lanolin, Euphorbia
Cerifera Cera, Ethylhexyl Methoxycinnamate, Benzophenone-3, Ozokerite, Cetyl
Esters, Theobroma Cacao Seed Butter, Cera Alba, Paraffin, Camphor, Menthol,
Salicylic Acid, Vanillin.
Ja
sięgnęłam po pomadki w sztyfcie, ale dostępne są również balsamy w
słoiczku oraz tubce. Ja wolę sztyfty, bo zdecydowanie łatwiej się je aplikuje.
Pomadka
jest zapakowana w papierowo-plastikowy kartonik. Sztyft jest wysuwany, nie
brudzi się ani nie zacina.
Pomadka
ma żółtawą barwę i miętowo-truskawkowy zapach. Nie jest zbyt nachalny, ale
dobrze wyczuwalny. Łatwo sunie po ustach. Niestety latem przy wysokich temperaturach
pomadka jest bardzo miękka i wtedy łatwo przesadzić z ilością.
Chwilę
po jej aplikacji czuć przyjemne mrowienie, taki chłodek na ustach. Efekt przydatny
zwłaszcza latem. Nawilżenie nie jest może spektakularne, ale dla mnie
wystarczające, przynajmniej latem i jesienią.
Mam
wrażenie, że wersja limonkowa miała znacznie mocniejszy (i cytrusowy) zapach
oraz efekt chłodzenia. Truskawka jest nieco łagodniejsza pod tym względem.
Pomadki są wydajne, ale ogólnie raczej średnie. Latem może do nich wrócę, ale na razie sięgnę po coś
bardziej nawilżającego. Obecnie testuję pomadki Marizy z olejem manuka i tamanu, o nich też niebawem napiszę.
Znacie
pomadki Carmex? Lubicie je czy nie?