Kiedy zainteresowałam się naturalną pielęgnacją,
postanowiłam przetestować również glinki, o których czytałam wiele pozytywnych
opinii. Długo zastanawiałam się, jaką powinnam wybrać, aż w końcu zdecydowałam
się na różową, czyli mieszankę glinki białej i czerwonej. Polecana jest
ona szczególnie wrażliwej skórze, a ja taką posiadam. Jak się sprawdziła? Zapraszam do recenzji.
Różowa nawilżająca glinka egipska jest
jednym z sekretów piękna Kleopatry. Jej unikalność polega na niepowtarzalnym mineralnym
składzie i doskonałej zdolności absorbcji (wchłaniania). Różowa glinka jest
niezastąpiona dla suchej skóry, posiada właściwości tonizujące i nawilżające.
Kąpiel z różową glinką znakomicie
usuwa zmęczenie, tonizuje, zmiękcza skórę ciała.
Różowa
egipska glinka daruje skórze młodość, piękno i niezwykłą delikatność.
Sposób użycia: glinkę zalewamy ciepłą wodą, mieszamy do uzyskania konsystencji śmietany. Otrzymaną masę nakładamy na 5-15 minut. Dla uzyskania widocznych efektów proponujemy stosowanie maseczki 2-3 razy w tygodniu.
Skład
INCI: kaolin (rose clay) - w każdym razie tak jest na opakowaniu
Glinkę otrzymujemy zapakowaną w dwie torebeczki w
tekturowym pudełku. Rozwiązanie może mniej praktycznie niż jakiś pojemniczek,
ale nie najgorsze. Sama przesypałam glinkę do opakowania po jakimś masełku do
ciała.
Glinka w proszku ma kolor bardziej pomarańczowy niż różowy. Przy nakładaniu
na twarz zawsze słyszałam w głowie „czerwony jak cegła” (a raczej czerwona :D). W
każdym razie przy wysychaniu glinka robi się różowa.
Ja
do przygotowania maseczki używałam hydrolatu różanego. Mieszałam składniki w
plastikowej miseczce i nakładałam na twarz. Nie miałam nigdy z tym problemu, robi to się to łatwo i szybko. Po nałożeniu co jakiś czas pryskałam twarz hydrolatem lub wodą, różnie to
bywało. Kilka razy się zapomniałam i glinka zaschła mi na twarzy, ale i wtedy
dobrze zadziałała, jedynie trudniej było ją zmyć. Maseczkę nakładałam raz na tydzień i trzymałam zazwyczaj 15-20 minut.
Twarz
po użyciu glinki była delikatnie oczyszczona i gładka. Nie pojawiło się u mnie
uczucie ściągnięcia (no chyba że glinka zaschła, ale wtedy uczucie to znikało zaraz
po zmyciu glinki). Miałam wrażenie, że buzia była delikatnie nawilżona, jej koloryt
wyrównany, natomiast kremy i maseczki lepiej się wchłaniały. Jak dla mnie efekty były naprawdę zadowalające. Czasami dodawałam do maseczki kilka kropek oleju ze słodkich migdałów. Wówczas efekt nawilżenia i odżywienia był znacznie bardziej odczuwalny.
Kilka
razy używałam również glinki do peelingu skóry głowy. Mieszałam ją wtedy z
szamponem z SLS oraz cukrem i wykonywałam peeling. Po takim zabiegu skóra była lepiej
oczyszczona i zdecydowanie wolniej się przetłuszczała. Polecam taki zabieg raz
na jakiś czas (szczegóły: Spa dla włosów z peelingiem – klik).
Glinkę bardzo polubiłam i chętnie do niej wrócę. Kusi mnie jednak wcześniej przetestować inne rodzaje glinek. Ostatnio nawet skusiłam się na białą.
Glinkę bardzo polubiłam i chętnie do niej wrócę. Kusi mnie jednak wcześniej przetestować inne rodzaje glinek. Ostatnio nawet skusiłam się na białą.
A
Wy lubicie glinki? Jakie najchętniej stosujecie?